Za pamiętnika kwarantanny.. Tym razem coś z prymróżeniem oka i na mniej poważnie.
Ostatni raz u fryzjera byłam w piątym miesiącu ciąży. Naiwnie myślałam, że przecież jak się dziecko urodzi to ja sobie wyskoczę do tego fryzjera jakoś w drugim miesiącu.. ta… No więc nie wyskoczyłam. Kręcone włosy wbrew powszechnej opinii trzeba umieć ciąć więc nie chciałam iść do byle kogo na „testy”. A mój fryzjer 60km stąd. W końcu, po ponad roku bez fryzjera, zebrałam się i wpisałam na listę: „umówić się do fryzjera”. No i szlag jasny.. kwarantanna.
Siadłam więc do komputera. Zamówiłam nożyczki fryzjerskie.
Przygotowania..
1 – przed obcięciem, rozczesany lok.. masakra; 2 – wyprostowane do cięcia (tak, wiem, że kręcone lepiej na kręconych ciąć); 3 – pierwsze ciach (było kilka); 4 – po obcięciu; 5 – mokre kręcone po umyciu
Ciach! Uffff……
Jak zawsze wolałam się w kręconych to ostatnio mi z nimi strasznie nie po drodze.. ale przynajmniej z obcięcia jestem zadowolona. I jaka ulga w lekkości..